Jeden z tylko kilku reprezentantow plodnego gatunku emocjonalnego hc, ktore w latach 90'tych zawladnely sercami dorastajacych hardcore'owcow a ktory ja sam sluchalem stosunkowo czasto. To pewnie tez troche przez "ex-czlonkow" innych projektow jakie cenilem i cenie po dzis dzien wysoko w swoich prywatnych notowaniach. Niemniej Texas Is The Reason mial w sobie wystarczajaco uroku, zeby mnie nim ujac.
TITR zagral swoje ostatnie po zeszlorocznym zmarchwystaniu koncerty i tak los chcial, ze finalna data byl londynski gig wczorajszego wieczora. Zgromadzone 1200 osob gdzie srednia to okolo 35 lat mialo przez godzine sporo radochy polaczanej zapewnie z nostalgia i mowiac szczerze trudno w tym miejscu bylo o lepsze przyjecie. TITR dostali wystarczajaco duzo milosci w Londynie, zeby zejsc ze sceny szczeliwi.
Dobry wieczor. Dobry koncert. Ciesze sie, ze moglem zobaczyc tych 4 panow w wysmienitej formie.
No comments:
Post a Comment