Jak bardzo znajome jest Ci uczucie kiedy jestes na koncercie i masz wrazenie, ze cos tu nie gra? Niby wszystko jest - dostatecznie dobry zespol, calkiem sporo ludzi i fajna sala... Jednak brakuje tego elementu, ktory sprawia, ze gig spokojnie mozesz nazwac zajebistym.
Idac na koncert Nails i Rise & Fall kilka dni temu tak wlasnie sie czulem.
Powody moga byc rozne. Nie bede ich tu specjalnie wyliczal i rozkladal na czesci pierwsze. Skupie sie na prostej obserwacji: "czekamy na mosz. Inaczej nie wiem co mam robic". Nowoczesny , przecietny Dzony the Kore nie specjalnie ma pomysl na swoja partycypacje w muzyczny wieczor bo nikt mu nie powiedzial, ze jak nie ma zwolnienia, przy ktorym mozesz machnac reka i podniesc noge do wysokosci jajek swojego kolegi, to inne zachowania tez sa mozliwe. Co wiecej - wskazane.
Stajac w tyle sali i patrzac jak Harms Way probuje przeniesc mnie w czasie grajac swoj srednio atrakcyjny metal z na wskros przewidywalnymi breakdownami myslalem, ze dzieciaki oszaleja do kazdego zespolu. HW gra ten belgijski metalcore made in usa i widze akcje. Jest balet.
Wchodzi Nails. Super szybki, grindujacy i brudny hc. Styl Napalm Death z Suffer The Children powiedzmy. Do tego jakis rodzaj przemocy, ktory splywal ze sceny mial sie nijak do tego co odczuwal i chyba oczekiwal wspomniany Dzony. Dzony bowiem stoi wryty i niby mu sie podoba ale za cholere nie wie jak to przeniesc w ramy tego do czego jest przyzwyczajony. Patrzy wkolo zaklopotany. Naturalnie 4 metry od sceny bo "moze jednak ktos zdecyduje zaakcentowac swoja obecnosc przelatujac pod scena 2 razy". 90% z tej publiki nie slyszala nigdy Napalm Death. O Repulsion czy Terrorizer nie wspomne. Sytuacje ratuje jakis metalowiec, ktory dzielnie macha lbem i Dance Floor Dziki w swoim slodkim kapturze Quicksand. Dzik znany jest z tego, ze doslownie pierdoli konwenanse. Ma styl i za to go lubie. [Nails jest bardzo dobry. Graja we trzech chlopa i kazdy z nich na swoj sposob jest freakiem. Mr. Jones na gicie i woksie wyglada jak wkurwiona swinia. Ma to urok. Basista ma styl paralityka oderwanego od rzeczywistosci a perkman tez na swoje planecie ze otepionym, wrytym w jeden punkt wzrokiem. Calosc budzila niepokoj, ktory calkiem mi sie spodobal.]
Idac na koncert Nails i Rise & Fall kilka dni temu tak wlasnie sie czulem.
Powody moga byc rozne. Nie bede ich tu specjalnie wyliczal i rozkladal na czesci pierwsze. Skupie sie na prostej obserwacji: "czekamy na mosz. Inaczej nie wiem co mam robic". Nowoczesny , przecietny Dzony the Kore nie specjalnie ma pomysl na swoja partycypacje w muzyczny wieczor bo nikt mu nie powiedzial, ze jak nie ma zwolnienia, przy ktorym mozesz machnac reka i podniesc noge do wysokosci jajek swojego kolegi, to inne zachowania tez sa mozliwe. Co wiecej - wskazane.
Stajac w tyle sali i patrzac jak Harms Way probuje przeniesc mnie w czasie grajac swoj srednio atrakcyjny metal z na wskros przewidywalnymi breakdownami myslalem, ze dzieciaki oszaleja do kazdego zespolu. HW gra ten belgijski metalcore made in usa i widze akcje. Jest balet.
Wchodzi Nails. Super szybki, grindujacy i brudny hc. Styl Napalm Death z Suffer The Children powiedzmy. Do tego jakis rodzaj przemocy, ktory splywal ze sceny mial sie nijak do tego co odczuwal i chyba oczekiwal wspomniany Dzony. Dzony bowiem stoi wryty i niby mu sie podoba ale za cholere nie wie jak to przeniesc w ramy tego do czego jest przyzwyczajony. Patrzy wkolo zaklopotany. Naturalnie 4 metry od sceny bo "moze jednak ktos zdecyduje zaakcentowac swoja obecnosc przelatujac pod scena 2 razy". 90% z tej publiki nie slyszala nigdy Napalm Death. O Repulsion czy Terrorizer nie wspomne. Sytuacje ratuje jakis metalowiec, ktory dzielnie macha lbem i Dance Floor Dziki w swoim slodkim kapturze Quicksand. Dzik znany jest z tego, ze doslownie pierdoli konwenanse. Ma styl i za to go lubie. [Nails jest bardzo dobry. Graja we trzech chlopa i kazdy z nich na swoj sposob jest freakiem. Mr. Jones na gicie i woksie wyglada jak wkurwiona swinia. Ma to urok. Basista ma styl paralityka oderwanego od rzeczywistosci a perkman tez na swoje planecie ze otepionym, wrytym w jeden punkt wzrokiem. Calosc budzila niepokoj, ktory calkiem mi sie spodobal.]
Nastepny Rise & Fall i wcale nie jest lepiej. Dzony nie podchodzi blizej. Ma watpliwosci. "Czy nie zrobie z siebie idioty? Czy wypada byc blizej sceny?". R&F gra cos starszego wiec Dzony bierze przyklad od bardziej odwaznego Stiwa i obaj ruszaja pod scene. Spotykaja tam jeszcze 3 kolegow i wszyscy razem dzielnie reprezentuja modern mosz przez 38 sekund zwolnienia. Zaraz po tym zapitalaja na wygrzane wczesniej miejsca i obserwuja dalej. A po pustym kole o srednicy sceny dalej wieje wiatr... Nastepny starszy kawalek i drugi zryw. Kolejne 25 sekund akcji i wracamy do szeregu na tyle. I tak juz zostaje do konca setu. [R&F zagralo na swoim, wysokim poziomie. To horda, ktora uwielbiam ogladac na zywo bo udaje im sie stworzyc klimat na scenie. Swoje transowe kawalki odgrywaja kapitalnie i wizualnie tez wychodzi to pierwsza klasa. Nowy utwor zapowiada mocna nowa plyte.]
Wniosek - nie lubimy sie wyrozniac. Dzony tym bardziej ma z tym problem. Mysli sobie, ze hc to tylko to co widzi u kolegi Stiwa i wszystko inne traktuje troche jak tabu. Jest ramka i najlepiej w niej zostac. Ruszyc czerepem i wniesc od siebie to ryzyko, ktore Dzony ponosic nie chce bo moze sie okazac, ze koledzy wyleja na niego kublo sciekow za bycie kreatywnym odmiencem. Czy to w tym jak sie ubierze, czy poslucha, czy zatanczy, czy powie. Wiec Dzony jest udupiony po calej linii. Pozostaje mu tylko stac w miejscu i czekac, az mu sie ten hc znudzi i rzuci tym w cholere bo ilez mozna egzystowac w rameczkach atualnie obowiazujacych smutkow. Przykry to zywot musicie przyznac.